Współpraca z dzieciakami chyba się rozkręca, wczoraj na przykład dostałam oklaski za to, że potrafię napisać swoje przezwisko po koreańsku, a co więcej - dostałam prezent w postaci gumy do żucia. Dzieciaki co prawda znają się na zwierzętach, kolorach i owocach, ale jak przychodzi kolej na czytanie, to już jest gorzej... W języku koreańskim nie występuje głoska "f", więc nagminnie czytają "f" jako "p" i w ten sposób powstaje ‘pox’ (swoją drogą ang. ‘pox’ to nasza 'ospa') zamiast ‘fox’ i ‘Prance’ zamiast ‘France’. A poza tym chłoną wiedzę jak gąbka i uwielbiają gry (zwłaszcza bingo), więc przygotowywani się na zajęcia obraca się wokół wątku 'Hm, czym by ich dzisiaj zaskoczyć...'
Dzisiaj wybrałam się do parku Yongdusan, w którym znajduje się Busan Tower oraz dwie gazebo, czyli coś, co dla nas wygląda jak pagoda, ale w odróżnieniu od pagody ma tylko jedno piętro. W jednym z gazeb znajduje się tradycyjny koreański dzwon, którym dzwoni się 33 razy na przywianie Nowego Roku. Poza tym park ten, jak chyba wszystkie inne parki na świecie zresztą, spełnia funkcję wypoczynkową, więc zawsze jest w nim sporo staruszków zalegających w cieniu drzew i dzieci malujących wieżę, gazebo lub drzewa w parku.
Przy okazji odwiedziłam galerię i wystawę drewnianych modeli łodzi. Nothing is better than being nerd.
Cieszę się, że pojechałam sama na ten mały trip po mieście, ponieważ ludzie z miejsca inaczej się do Ciebie odnoszą, są bardziej ośmieleni, zagadują Cię, dzieci wołają ‘How are you?’ i takie wydarzenia sprawiają, że z odwiedzonych przez mnie krajów Korea plasuje się najwyżej w kategorii najsympatyczniejszy kraj i jego mieszkańcy. Początkowe wrażenie było pozytywne i w zasadzie każdego dnia dostaję tego potwierdzenie, choćby prozaiczna sytuacja, gdy jestem w sklepie spożywczym i kasjerka rzuca cenę a ja ni w ząb nie rozumiem, to wiem, że uśmiechem naprawię sytuację, i dostanę odwzajemniony uśmiech (Ach, ci obcokrajowcy, mylić Annyeong-haseyo z Annyeonghi-gaseyo!).
Udałam się również do czegoś, co zowie się China Town, tudzież Shangai Street. Teoretycznie jest to chińska część, ale swoim jestestwem dała mi raczej mętne pojęcie o Chinach. Chińskich napisów nie uświadczysz, za to rosyjskie jak najbardziej... Automat na kawę z napisem Кофе, w oknach Компьютер PC (oznaczenie kafejki internetowej) czy pojawiające się gdzieniegdzie napisy Камчатка. W okolicy widziałam samych azjatów mówiących po rosyjsku, więc podejrzewam, że byli to przybysze z północnych Chin, gdzie używa się rosyjskiego; tak czy inaczej w moim mniemaniu z China Town zrobiło się Kamchatka Town.
Jedzenie...
W Korei wrócił mi apetyt na tyle, że zawsze jem najwięcej ze wszystkich, przy okazji rozsypując jedzenie dookoła. Swoją drogą pałeczki stanowią nie lada wyzwanie i frajdę zarazem, zawsze coś skoczy na talerzu, kartofel spróbuje łyżwiarstwa figurowego na stole, a
kimchi sprawdzi, czy aby na pewno zawsze spada na cztery nogi (chyba bardziej na cztery liście). Może i kiedyś wyrośnie ze mnie Chopstick Master, ponieważ w Korei jest nie lada ostry trening w postaci metalowych pałeczek, a dodatkowo ryż na śniadanie, obiad i kolację. No mercy. Ale czuję się lepiej mając świadomość, że codziennie jem ryż (na zmianę z makaronem ryżowym), glony, dużo soi i świeżych warzyw. I oczywiście fermentowane
kimchi, jakże by inaczej. Moje europejskie kubki smakowe podpowiadają mi, że tutejsze jedzenie jest nie dosolone, ale tylko spożywcza fatamorgana. Celowym zabiegiem Koreańczyków jest solenie ryżu tylko odrobinę, ponieważ dodając glony czy liście sezamu równowaga soli w posiłku jest zachowana. Zapomniałam o pikantnych przyprawach (chili master), które pozytywnie wpływają na metabolizm. Kuchnia Koreańska to azjatycki mistrz! Wiem, że jak tylko wrócę do Pragi, to wybiorę się do jednej z koreańskich restauracji, aczkolwiek wiem, że kuchnia danego narodu w kraju a poza nim to jak Polonia w Chicago a Polacy w kraju
Kontynuując wątek kulinarny, w przypływie nagłego głodu odwiedziłam jedną z tanich jadłodajni. Mile mnie zaskoczyło menu po angielsku, co nie zmieniło faktu, że kelnerka po angielsku nie mówiła. Wskazałam więc na danie i powtarzając "No meat, no egg" byłam przekonana, że niestety, ale tym razem będzie coś na mnie patrzeć z miski... Pani okazała się na tyle wspaniałomyślna, że zrozumiała moje przestraszone spojrzenie i przyniosła wyśmienity, 100% roślinny, gorący
bibimbap na stół. Niceee...
Właśnie, kilka słówek związanych z jedzeniem:
비빔밥 Normalny
bibimbap po koreańsku
돌솥 비빔밥 Tym razem
bibimbap na gorąco, czyli Dolsot Bibimbap
김
Gim, czyli moje ulubione, prasowane glony do zawijania ryżu 김
김치전 I jeszcze nowo poznany rodzaj
kimchi, czyli kimchi obsmażane w mące, mniej pikantne niż zazwyczaj.
Na dziś wystarczy, jutro uderzam z aparatem w kierunku okolicznych blokowisk i zaczynam tłumaczenie tekstu o specyfiku powiększającym biust (!). Best translation ever!
p.s. Karta zamówienia w restauracji, zakreślasz i potem wygrywasz danie, prawie jak w totolotku.